O piwie

Historie piwne



powrót do listy  |  następny »

Historia puławskich piekarni i piwa

23.01.2010
Historia puławskich piekarni i piwa Historia puławskich piekarni i piwa

Puławy na przełomie XIX i XX wieku były ośrodkiem wielobarwnym. Przed I wojną światową stacjonowały tu wojska rosyjskie, dużą część mieszkańców stanowili Żydzi, do Instytutu przyjeżdżała młodzież z całego imperium rosyjskiego.

Mieszanka kulturowa, etniczna, religijna nikogo nie dziwiła i uważano to za normalne.

 

– Miasto tętniło życiem – także za sprawą młodzieży, której było bardzo dużo – opowiada Mikołaj Spóz. – Można też powiedzieć, że było samowystarczalne jeśli idzie o zaopatrzenie wszystkich mieszkańców. Miało swoje fabryczki i przetwórnie, piekarnie i stolarnie. Prywatni przedsiębiorcy dawali zatrudnienie wielu ludziom.

 

Puławskie piwo

W kalendarzu z 1913 roku czytamy, że browar nad Wisłą w Puławach był własnością Józefa Landau.

 

– Gdzieś mam etykietę z tego browaru – Mikołaj Spóz szuka wśród wielu pamiątek. – Podobno robili bardzo dobre piwo. Podczas I wojny browar częściowo został zburzony. Już nie robili tam piwa, a wyrabiali marmoladę i powidła. Do sklepów marmolada trafiała w drewnianych skrzyneczkach, była twarda jak kit – śmieje się Spóz. – Powidła były pakowane w puszki i nakładało się je łyżką.

 

Częścią tego browaru była przetwórnia w Wólce Profeckiej, gdzie produkowano słód jęczmienny. Tam też była fabryczka syropu i krochmalu z kartofli.

Mikołaj Spóz wspomina, że bardzo znane przed wojną było piwo Haberbuscha.

 

– Jeszcze mam ich firmowe butelki i popielniczkę z firmowym napisem – dodaje Spóz. – Jak kupowało się więcej piwa, to zawsze dorzucali jakiś gadżet w upominku. W restauracjach były firmowe podkładki pod szklanice i kufle. Oczywiście serwowano też piwo z beczek.

 

Na miejscu zrujnowanego w czasie wojny browaru zbudowano najpierw szklarnię, która zaopatrywała miasto w zieleń. Później ogród zlikwidowano i w tym miejscu postawiono budynek szkoły wyższej.

– Ładny obiekt, niski, żeby nie zasłaniał widoku od strony Wisły – dodaje Spóz.

 

Puławy się budują

Puławy, które doznały ogromnych zniszczeń podczas I wojny światowej odbudowywały się na potęgę. Te wszystkie wytwórnie, które produkowały na potrzeby budownictwa, przeżywały boom.

 

– Oczywiście wielu mieszkańców nadal wznosiło drewniane domy, ale przecież na podmurówkę, komin czy piece potrzebna była cegła – mówi Spóz. – Pamiętam nauczyciela, pana Jakubickiego, który zabrał nas na szkolną wycieczkę do jednej z puławskich cegielni. Na przedłużeniu Skowieszyńskiej była droga nazywana Ceglaną. Utwardzona odłamkami cegieł prowadziła do fabryczki Zubowskiego. Produkcja cegieł rozpoczynała się w maju, kończyła w październiku. Rzędem stały kobiety w chustkach na głowie. Specjalnie przygotowaną glinę ręcznie nakładały do formy – wspomina Spóz. – Cegły podlegały wielu procesom – schły pod wiatą zanim zostały umieszczone w piecu do wypalania. Drugą cegielnię miał Żyd Sztamler, oczywiście tylko do okupacji.

 

W mieście funkcjonowały tartaki, gdzie kupowano drewno na budowę, były wypalarnie wapna.

– Jedna wypalarnia była w okolicy ulicy Leśnej – tam jest teraz nowe osiedle. Jej pierwszym właścicielem był pan Tarasiewicz, później przejął ją ktoś inny – opowiada Spóz. – Przy szosie na Lublin, po lewej stronie były też piece do wypalania wapna.

 

Tyle piekarni

Nad miasteczkiem unosiły się dymy z kominów w cegielniach i browarach, fetor ścieków spływających do Wisły mieszał się z ostrym zapachem z octowni i olejarni.

 

– Ocet spirytusowy wytwarzano przy ulicy Dęblińskiej, dzisiejszej Kołłątaja, przy Zielonej była octownia w willi Samotnia – wspomina Spóz. – Po wypędzeniu Żydów wiele takich zakładów przestało funkcjonować. Pamiętam też, że blisko Wisły była olejarnia Epsteina i Cwinerów. Roznosił się tam intensywny zapach, który mnie bardzo drażnił, wokół leżały potężne koła wyciśniętych makuch.

 

Praca wszędzie zaczynała się świtem. Najwcześniej wstawali piekarze, a piekarni w Puławach było niemało i każda miała swoich amatorów, bo chrupiące, pachnące bułeczki i wielość ich rodzajów przewyższały to, co mamy dziś na półkach. Wielu właścicieli wspomagało pieczywem biednych, dawało na kredyt studentom, dla których często był to jedyny posiłek dnia.

 

– Przy Piłsudskiego piekarnię miał Michał Drewien, przy tej samej ulicy były piekarnie Wilczyńskich i Bursiaka, przy Fabrycznej mieli Kellerowie, przy Zielonej Rusak, tam gdzie dziś Dom Towarowy Powiśle miała piekarnię Spółdzielnia Spożywców, przy Bożniczej dziś nie istniejącej była koszerna, żydowska. Przy dawnej Lubelskiej vis a vis domu Treutlera mieli sklep z pieczywem bracia Zygmunt i Mieczysław Koterowie. Pamiętam, jak stałem w kolejce po chleb na kartki w czasie okupacji przed piekarnią Rusaka. Pewnie miałem cienkie buty, a mróz był straszny i pamiętam, że pod nogi kładłem sobie tekturę, którą przesuwałem w miarę, jak posuwała się kolejka.

 

Tak było kiedyś

Jeszcze po wojnie przy ul. Zielonej funkcjonował młyn. Niektórzy wozili zboże do młyna wodnego w Rudzie, bo nad Kurówką mówili, że mąka z wodnego jest lepsza. To oczywiście nieprawda, ale takie były przesądy.

 

– Młyn przy Zielonej zbudowali Franciszek Kotliński i Franciszek Koprucki – To był młyn motorowy na tzw. holzgas, czyli gaz otrzymywany z drewna. Słychać było z daleka, jak pracuje. Mielił zboże na kasze i na mąkę dla puławskich piekarni. Z czasem właściciele sprzedali go niejakiemu Goldmanowi. Kiedyś zwrócili się do ojca, żeby zamontował w młynie prądnicę. Ojciec na to – zgoda, ale za to doprowadźcie linię do mojego domu. I tak się stało. Jako jedni z pierwszych w Puławach mieliśmy w domu elektryczne oświetlenie – uśmiecha się Spóz.

 

Młyn przy Zielonej pracował jeszcze po wojnie. Później został upaństwowiony.

Z czasem nikt się nie zastanawiał z jakiej piekarni je chleb i bułeczki. Wystarczyło, że były one w najbliższym sklepie spożywczym. Ludzie przestali mleć mąkę na własne potrzeby – po co, skoro można było kupić kilogram czy dwa. Z krajobrazu Puław znikło wiele fabryczek i wytwórni. Jedne zmiotła wojna, inne zostały wyparte przez postęp albo system, który po wojnie niszczył prywatna inicjatywę.

 

– Wtedy wszystko samo się nakręcało – ludzie mieli pracę, więc zarabiali, chcieli wydawać, rósł popyt, firmy produkowały więcej – zauważa Spóz. – Oczywiście, biedoty też nie brakowało, ale tak jest również dzisiaj, choć oczywiście boso nikt nie chodzi. Puławy nie były wielkim ośrodkiem, ale funkcjonowało tu mnóstwo fabryk i wytwórni, które dawały ludziom pracę, a ich wyroby były stąd wywożone, także drogą wodną w różne strony kraju. Postęp jest nieuchronny, wiele się zmieniło, ale warto wiedzieć jak było kiedyś.

Maria Kolesiewicz, mmpulawy.pl