Aktualności

« poprzedni  |  powrót do listy  |  następny »

Żywcem się nie damy (całość artykułu)

31.05.2004

Polskie browary szykują się do odparcia ataku niemieckiej i czeskiej konkurencji.W krajowych browarach alarm: piwowarzy z Niemiec, Czech i Słowacji stanęli u naszych granic. Piwni giganci mogą nas zalać swoim tańszym trunkiem.
Członkowie Związku Pracodawców Przemysłu Piwowarskiego zebrali się na pierwszej bojowej naradzie. Spotkanie odbyło się w należącym do spółki Carlsberg-Okocim Browarze Bosman w Szczecinie, najdalej na zachód wysuniętej placówce polskiego browarnictwa. Dwa kroki dalej, po drugiej stronie granicy, piwni konkurenci knują zapewne plany inwazji. Trzeba zjednoczyć siły, by się wspólnie bronić.

– Nasze służby marketingowe doniosły o pojawieniu się pierwszych ofert taniego piwa z Niemiec, Czech i Słowacji – informuje dyrektor Związku Danuta Gut. – Ceny w ofertach są zaskakująco niskie. Oscylują wokół 1 zł za pół litra piwa. To nas trochę niepokoi.
Dotychczas importowane piwo stanowiło margines polskiego rynku. Bariery celne sprawiały, że było ono najczęściej znacznie droższe od krajowego, a jeśli konkurowało ceną, to ustępowało jakością. Na ograniczenie importu wpływał również fakt, że od kilku lat sami sobie produkujemy zagraniczne piwa. Polskie browary należą w większości do międzynarodowych koncernów, które mogą dość swobodnie dysponować swoimi markami. Każda stara się mieć na górnej półce swój sztandarowy produkt. Grupa Żywiec, należąca do Heinekena, produkuje więc w Polsce piwo Heineken. Carlsberg-Okocim robi na nasz lokalny użytek duńskie piwo Carlsberg. Dzięki Kompanii Piwowarskiej mamy słynne czeskie piwo Pilsner Urquell. Głównym udziałowcem Kompanii Piwowarskiej jest południowoafrykański koncern SAB, do którego należy także Pilzneński Prazdrój.

Zagraniczne trunki nie podbijają polskiego rynku nie tylko z powodu wyższych cen. Polscy piwosze okazali się patriotami. Cenią sobie narodowe marki warzone przez krajowych producentów. Tych największych, jak również małe lokalne browary sprzedające swój trunek „wokół komina”. Browary starają się utwierdzać konsumentów w ich patriotyzmie intensywnie się reklamując.

Skąd więc ten niepokój? Polscy piwowarzy nie są pewni, czy miłość polskiego piwosza do krajowych trunków wytrzyma konfrontację z rynkowymi realiami. Od pierwszego maja nie ma już granic celnych dzielących Polskę od piwnych mocarstw: Czech, Niemiec, Słowacji. Mogą sprzedawać na naszym rynku na identycznych zasadach jak polscy producenci, czyli płacąc polskiemu fiskusowi wysoki podatek akcyzowy. Jeśli mimo to uda im się zaoferować zdecydowanie niższą cenę, zapewne część piwoszy schowa patriotyzm do kieszeni. Może nie będą to znane i reklamowane marki, ale przecież samo określenie czeskie lub niemieckie piwo wystarczy jako zachęta.

Pilsner za złotówkę

Grażyna i Józef Pollakowie prowadzą w Zwardoniu dyskotekę. Otrzymali już ofertę od słowackiego hurtownika sprzedaży czeskiego Pilsnera. Cena: 1 zł za półlitrową butelkę.

– Oferta mnie zaszokowała – przyznaje pan Józef, który na wszelki wypadek upewnił się, czy chodzi o oryginalnego czeskiego Pilsnera i o oficjalne dostawy. Tak, o oryginalne piwo i oficjalne dostawy, zgodne z prawem UE. Słowacki handlowiec zapewnił nawet, że dysponuje unijną koncesją. Pollakowie na razie z kuszącej oferty nie skorzystali, bo są związani umową z jednym z polskich browarów.

– Nic z tego nie rozumiem Przecież tuż za granicą w słowackim Skalitem Pilsner kosztuje 25 koron plus 4 kaucji. To wychodzi 2,50–3 zł za butelkę – dziwi się Józef Pollak, który podejrzewa, że być może szykowana jest jakaś duża akcja promocyjna, której celem będzie zakotwiczenie się czeskich browarów na polskim rynku. Ale dlaczego za pośrednictwem słowackich hurtowni?

Andrzej Olkowski ze Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich, organizacji skupiającej małych lokalnych piwowarów, również miał już sygnały o tanim piwie zza południowej granicy. Podejrzewa jednak, że chodzi o piwo typu pilzneńskiego, ale warzone w którymś z nadgranicznych browarów. Zapewne coś bardzo cienkiego, z małą zawartością ekstraktu i alkoholu, bo to jest najtańsze w produkcji i akcyza od takiego trunku jest niższa.

– Polscy piwosze nie przepadają za piwem o zawartości alkoholu poniżej 4 proc. – zapewnia Andrzej Olkowski dodając, że gdyby jednak okazało się inaczej, to polskie browary mogą podjąć walkę z południowymi konkurentami. No, może nie przy cenie 1 zł za butelkę, ale, powiedzmy, 1,20 zł.

Lęki polskich piwowarów budzą także producenci zza zachodniej granicy. Niemcy mają niewykorzystane moce produkcyjne w wysokości 4 mln hektolitrów piwa. To równowartość 15 proc. polskiego rynku. Tyle produkują wszystkie browary należące do spółki Carlsberg-Okocim. W Polsce spożycie piwa wynosi już ok. 70 l na głowę rocznie. W Niemczech jest wprawdzie dwukrotnie wyższe, ale za to u nas rośnie, a u nich ma tendencję spadkową. Niemieckie browary będą więc miały coraz większe problemy ze zbytem swych trunków i naturalną potrzebę szukania rynków poza granicami kraju.

Dotyczy to szczególnie piwa puszkowego. We wschodnioniemieckich browarach w ostatnich latach powstało wiele linii do produkcji piwa w puszkach stalowo-aluminiowych. To tańszy, ale gorszy rodzaj opakowania. W Polsce nie jest stosowane, my korzystamy z puszek aluminiowych. Tymczasem niemieckie władze federalne zaostrzyły przepisy, znacznie podnosząc opłaty od trudnych do recyklingu opakowań stalowo-aluminiowych. Piwo w puszkach w Niemczech zawsze słabo się sprzedawało, a teraz jego opłacalność spadła dramatycznie.

– Zapewne pojawi się na naszym rynku niemieckie piwo w puszkach po bardzo atrakcyjnych cenach – przewiduje

dyr. Danuta Gut. – Niemcy za wszelką cenę będą chcieli się pozbyć kosztownych puszek, za które w Polsce nie będą musieli ponosić opłat recyklingowych. W tej sytuacji cena samego piwa nie będzie dla nich odgrywała specjalnej roli.

Beczka z adapterem

Niepokój polskich piwowarów budzi także gastronomia sprzedająca piwo z beczek.

– Mamy informacje, że czeskie browary oferują polskim lokalom piwo w beczkach wraz ze specjalnymi adapterami do nalewaków – mówi Melania Popiel ze spółki Carlsberg-Okocim.

Gastronomia jest polem ostrej konkurencji między polskimi browarami. Tu sprzedaje się ok. 20 proc. piwa. Walka polega na zdobywaniu wyłączności na sprzedaż trunku w poszczególnych lokalach. Za taki przywilej browar gotów jest wyposażyć lokal w meble, parasole i oczywiście firmową, oznakowaną godłem browaru, aparaturę do nalewania piwa z beczek. Żeby zagwarantować sobie lojalność, beczki przystosowuje się tylko do firmowej aparatury. Tymczasem wygląda na to, że Czesi chcą po cichu zaopatrywać na boku lokale w swoje beczkowe piwo, oferując także specjalne urządzenia pozwalające pokonać techniczne zabezpieczenia zastosowane przez polski browar.

– Może się okazać, że z urządzeń oznakowanych naszą marką będzie nalewane tańsze piwo z zagranicznego browaru. To będzie narażało nas na straty, a co gorsza może popsuć nasz wizerunek – mówi Melania Popiel.

Również w Żywcu z obawą spoglądają na pobliską południową granicę.

– Obawiamy się trochę o piwo Brackie, warzone w naszym browarze w Cieszynie. To lokalna marka, niezwykle popularna na Śląsku Cieszyńskim – mówi Eliza Panek z Grupy Żywiec. Brackie, do którego należy 70 proc. lokalnego rynku, zaczęło być modne nawet po drugiej stronie granicy. W Żywcu nie są jednak pewni, czy uda się obronić Brackie przez ekspansją piw czeskich. Bo przecież taka ekspansja musi nastąpić przynajmniej w pasie przygranicznym. Piwo sprzedaje się w większości w promieniu 100–200 km od browaru. Dalej nie opłaca się go wozić, zwłaszcza jeśli jest to trunek tani.

Turystyka z pianką

Tymczasem na granicy panuje zaskakujący spokój. Być może jest to spokój pozorny, ale na razie nie widać większego zainteresowania polskich piwoszy czeskim piwem. Martwi to czeskich handlowców.

– Nasi kupcy skarżą się, że ich obroty, przede wszystkim związane z alkoholem, spadły w ostatnich miesiącach o jedną trzecią – mówi Vit Slovacek, wicestarosta Czeskiego Cieszyna.

W ostatnich latach po drugiej stronie czeskiej i słowackiej granicy wyrósł potężny biznes zaopatrujący polskie mrówki trudniące się przemytem alkoholu. Jednak piwo było przemycane stosunkowo rzadko. Ot, przy okazji, przenoszono po kilkanaście butelek, ale nie było ono przedmiotem wielkiego handlu. Wypijano je raczej w pasie przygranicznym, bo transport w głąb kraju, inaczej niż w przypadku wódek i alkoholi gatunkowych, był zupełnie nieopłacalny. Rok temu piwny interes, nawet w najbliższym sąsiedztwie granicy, umarł ostatecznie. Włodzimierz Cybulski, wiceburmistrz Cieszyna, przyznaje, że wcześniej raz w tygodniu zaopatrywał się w czeskie piwo.

– Jest dobre, a było stosunkowo tanie – chwali. Po wybudowaniu w Cieszynie supermarketu Kaufland pojawił się tam czeski Pilsner w cenach porównywalnych do tych po tamtej stronie granicy. Nie było sensu chodzić na drugą stronę Olzy.

Dziś jednak zmieniły się realia. Na granicy nie ma już celników, którym trzeba się tłumaczyć z każdej butelki piwa. Zgodnie z prawem, na własny użytek można przywieźć do Polski 110 litrów piwa. Czy Polacy z tej możliwości skorzystają? Polscy piwowarzy są co do tego przekonani. Takie piwne eskapady to europejska norma. Brytyjczycy zaopatrują się po drugiej stronie kanału. Spora część duńskiego piwa marki Carlsberg pitego przez Duńczyków pochodzi z Niemiec i została przywieziona w samochodowych bagażnikach. Powodem jest dużo niższa niemiecka akcyza, która sprawia, że to samo piwo po drugiej stronie granicy jest o wiele tańsze. Z kolei do Danii przyjeżdżają Szwedzi, bo u nich podatki są jeszcze wyższe. W latach 1994–2003 prywatny import piwa wzrósł w Szwecji o 670 proc. Polscy piwowarzy obawiają się jednak, że liberalne przepisy unijne zostaną wykorzystane nie przez polskich smakoszy, ale przez szarą strefę i otwarte granice staną się alternatywnym źródłem taniego zaopatrzenia dla polskiego drobnego handlu. Przewidują, że do Polski może wjechać w bagażnikach nawet 2,5 mln hl piwa, czyli 10 proc. krajowego spożycia.

Dlatego mieli nadzieję, że po 1 maja polskie władze obniżą piwną akcyzę, by po obu stronach granic były podobne warunki fiskalne. Polska akcyza wynosi bowiem równowartość 22,50 euro/hl, wówczas gdy w Czechach jest to 9,60 euro, w Niemczech 9 euro, zaś na Słowacji 8,90 euro. Z obawy, by Finowie gremialnie nie ruszyli do sąsiedniej Estonii, władze w Helsinkach obniżyły piwną akcyzę o 32 proc. Nasz minister finansów okazał się jednak niezbyt czuły na łzy piwowarów i wycofał się z wcześniejszych obietnic obniżki. Zapowiedział, że będzie się przyglądał sytuacji i jeśli w istocie niższe ceny skłonią polskich konsumentów do piwnych eskapad, rozważy obniżkę akcyzy. Piwowarzy czekają w napięciu.

– Sezon dopiero się zaczyna. Maj jest zimny, a to nie sprzyja piciu piwa. Również wakacje przed nami. Dopiero jesienią będziemy mogli ocenić, jak zachował się rynek i czy ponieśliśmy straty – komentuje Paweł Kwiatkowski z Kompanii Piwowarskiej.

W browarach panuje alarm bojowy. Służby marketingowe patrolują najbardziej wysunięte placówki – przygraniczne hurtownie, lokale, sklepy. Wypytują o konkurentów zza granicy. Zbierają informacje o ofertach, szukają na półkach pierwszych obcych piw, upewniają się co do lojalności partnerów handlowych. Oferują też nowe atrakcyjne promocje, które mają podnieść ducha bojowego i zagrzać od obrony granic.

Współpraca Jan Dziadul
Polityka nr 22/2004
Polityka

ADAM GRZESZAK