Aktualności

« poprzedni  |  powrót do listy  |  następny »

Wyrok dla urzędnika sanepidu

11.08.2005

W częstochowskim Sądzie Rejonowym zapadł wyrok w procesie Jozefa Ż., urzędnika sanepidu, któremu Paweł W. - własciciel ogródka piwnego na pl. Biegańskiego "podarował" zestaw mebli grodowych.
Przyjęcie mebli od właściciela kontrolowanej kawiarenki jest karygodne nie tylko z punktu widzenia etyki urzędnika państwowego, ale i z punktu widzenia prawa - orzekł częstochowski sąd.

To pierwszy taki werdykt wydawany na urzędnika państwowego z naszego miasta. Ogłaszając go, sędzia Marlena Kluk stwierdziła: - Nie ma było wątpliwości, że oskarżony przyjął meble nie jako zwykły szary obywatel, ale jako urzędnik państwowy. Gdyby ich nie chciał, powinien się zdecydowanie sprzeciwić i żądać aż do skutku, by zostały zabrane.

Jozef Ż. został jednak skazany - nie jak chciała prokuratura - za uzależnianie pozytywnego efektu kontroli od łapówki (grozi za to do 10 lat więzienia), ale tylko za jej przyjęcie (do ośmiu lat). Dostał rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat i 3 tys. zł grzywny. Dodatkowo dostał dwuletni zakaz "zajmowania funkcji związanych z kontrolą w administracji państwowej".

Zdaniem sądu ani prokuratura, ani Paweł W. nie udowodnili, że Józef Ż. domagał się łapówki. - Świadek mówił o podtekstach, że "coś za coś", ale przyznawał też, że oskarżony nigdy nie mówił wprost, że domaga się korzyści w zamian za wydanie pozytywnej decyzji - tłumaczyła sędzia. I dodała: - Można wnioskować, że Piotr W. wykazał w tym przypadku szczególny rodzaj zapobiegliwości wypracowanej w kontaktach z sanepidem.

- To szczególnie niebezpieczne zjawisko istniejące w naszym mieście: przeświadczenie, że za wydanie pozytywnych decyzji należą się urzędnikom szczególne podziękowania albo prezenty - ciągnęła sędzia. I że to nic złego, jeżeli się je przyjmuje. Przykład oskarżonego ma świadczyć, że takie zachowanie jest naganne i nieopłacalne.

Wyrok jest nieprawomocny. Jozef Ż. nie chciał go komentować.

Afera wybuchła, gdy we wrześniu ubiegłego roku do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zgłosił się Paweł W., właściciel ogródka piwnego na placu Biegańskiego. Twierdził, że wiosną w zamian za szybkie wydanie zezwolenia na działanie kawiarenki dał urzędnikowi komplet mebli jednej z firm piwowarskich (wart ok. 500 zł). Potem, by zaskarbić sobie życzliwość inspektora, przywoził na działkę jego córki piwo.

Funkcjonariusze ABW faktycznie znaleźli meble na działce córki inspektora Ż.

Przez cały proces Józef Ż. - niepozorny siwy pan po 50 - przebywał w areszcie. Utrzymywał, że jest niewinny ("W ciągu 35 lat pracy nigdy nie wziąłem łapówki"). Potwierdził jednak, że to W. przywiózł meble i że wcześniej restaurator "z sympatii" proponował ich wypożyczenie. Ż. - jak utrzymywał "na odczepne" - sam dał mu adres córki.

Przy okazji wyszło na jaw, że już wcześniej (oprócz tych przywiezionych przez W.) przed domem córki Ż. stały dwa inne stoliki i siedem lub osiem krzeseł firmowych z browarów. Kobieta przesłuchiwana w roli świadka utrzymywała, że kupiła je na bazarze od nieznanego mężczyzny.

Paweł W. mówił też, że już po wydaniu zezwolenia Ż. odwiedzał co pewien czas jego kawiarenkę, domagając się "piwa dla niego i zięcia" i "napojów dla wnuków". Stwierdził też, że nie był zdziwiony zachowaniem przedstawiciela sanepidu. - Stało się zwyczajem tych państwa, że pojawiają się w lokalach gastronomicznych i mają swoje wymagania. Każdy im coś daje. Po prostu po to, by nie stwarzać sobie problemu, bo jeżeli nie da, to zawsze znajdzie się powód, dla którego da się lokal zamknąć - zeznał przed sądem W.
Gazeta Wyborcza

Wioleta Bąk