Rosjanie mają pić inaczej
Duma wstępnie przyjęła w ubiegłym tygodniu prawo rozszerzające zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych na piwo, wino oraz koktajle niskoalkoholowe. To już drugie podejście, bo przed dwoma laty prezydent Władimir Putin zawetował podobne przepisy.
Nowy zakaz, o którym Rosjanie dyskutują o wiele zapalczywiej niż o otruciu Aleksandra Litwinienki czy przyszłości Kremla, uderza w młodą, lecz już silnie zakorzenioną tradycję picia piwa w miejscach publicznych. W dużych miastach władzom przed kilku laty udało się wyplenić zwyczaj picia wódki na ulicach, ale jej miejsce zajęły lżejsze trunki.
- Właśnie wyszłam z pracy. Żeby wrócić do domu, potrzebuję wspomagacza - mówi pół żartem, pół serio 24-letnia Julia, pracowniczka banku przy ulicy Twerskiej.
W czasie mroźnych zim w ogromne pijalnie (a przy tym miejsca spotkań i randek) zamieniają się największe przejścia podziemne oraz wejścia do stacji metra w centrum Moskwy. Natomiast wiosną i latem piwosze wylegają na skwery, ulice i przystanki autobusowe. Picie nie jest tu żadnym tabu - na każdej większej ulicy można zobaczyć, jak otwartą puszkę piwa trzyma młoda kobieta pchająca wózek z dzieckiem, straganiarka czy też starszy na pozór schorowany mężczyzna.
Rosyjscy lekarze walczący z pijaństwem są rozdarci - choć piwo bywa prostą drogą do alkoholizmu, to jednocześnie wśród wielu Rosjan od kilku lat zastępuje o wiele szkodliwszą wódkę. - Dla cudzoziemców wszechobecność piwa może być szokująca. Ale to nie tylko kwestia ilości, również brak zwyczaju picia w lokalach. Miejskie puby i restauracje są zbyt drogie - tłumaczy lekarz Aleksander Dawidienko.
Spożycie wódki w Rosji spadło aż o 15 proc. w ciągu ostatnich sześciu lat (badania brytyjskiego ośrodka Euromonitor). Tylko w 2006 r. Rosjanie wypili o 3,9 proc. mniej wódki niż rok wcześniej, a według prognoz w 2011 r. wypiją 20 proc. mniej niż dziś.
Z piwem - odwrotnie. Wzrost spożycia w ub.r. wyniósł 10 proc., do 2011 r. wyniesie kolejne 24 proc. "Wódka to Rosja. Piwo to Zachód. Brońmy swej tożsamości" - apelował wielokrotnie szef populistycznej partii LDPR Władimir Żyrinowski, który przed kilku laty użyczył swego nazwiska na markę jednej z wódek. Przeciwnicy odpowiadali, że piwo już w Rosji przyswojono, bo często zagryza się je tu tradycyjnie - suszoną rybą, którą w Rosji obecnie sprzedaje się nawet w postaci czipsów.
Sondaże pokazują, że Żyrinowski nie znalazł posłuchu zwłaszcza u Rosjan poniżej 35. roku życia.
- Młodzi w miastach piją mniej lub wolą słabsze alkohole, bo wymaga tego nawet ułomny rosyjski wolny rynek. Całkowicie pijanych ludzi coraz rzadziej można spotkać w centrach miast - przekonuje Dmitrij Babicz, publicysta miesięcznika "Russia Profile". W szybko bogacącej się Moskwie pracownicy, którzy nie są w stanie stawić się codziennie w pracy, wypadają na margines, wyprowadzają się na prowincję, znikają z życia towarzyskiego.
- Jeszcze 10 lat temu piło się w pracy. Dziś muszę przejść przez dwie kontrole dokumentów, zanim dostanę się do biura. Pijanego mnie nie wpuszczą - opowiada dziennikarz agencji prasowej.
Natomiast nadal na potęgę pije się na prowincji, i to ona nakręca wódczane statystyki. W 1990 r. przeciętny Rosjanin wypijał w postaci różnych trunków 5,4 litra spirytusu rocznie, a lata 90. - z zagubieniem okresu transformacji, upadkiem radzieckiego świata, rozpadającymi się fabrykami, niewypłacanymi pensjami - niemal podwoiły tę ilość.
Za prezydentury Putina trend się utrzymał. Według danych rządowych Rosjanie w 2006 r. wypili ok. 15 litrów spirytusu (ponad 35 proc. w postaci piwa).
W ostatnich kilku latach o dwie trzecie (do tysiąca) spadła za to roczna liczba zatruć śmiertelnych po wypiciu fałszywego samogonu, rozpuszczalników, spirytusu przemysłowego. Wskutek chorób wywołanych piciem w ub.r. zmarło 28 tys. Rosjan.
Tomasz Bielecki, Moskwa, Źródło: Gazeta Wyborcza