Płyną barki do browaru
24.11.2004
(Rzeszów) Cztery ogromne metalowe rury płyną Wisłą do Tarnobrzega, mimo zamkniętego sezonu żeglugowego. W ten sposób zbiorniki na piwo są transportowane do browaru w Leżajsku.
Cztery lśniące, okrągłe zbiorniki fermentacyjne do produkcji piwa - wysokie na siedem i długie na 26 m - są w drodze z Bydgoszczy od czwartku. Nie były potrzebne w tamtejszym browarze, dlatego trafią do Leżajska. Przewożone są po dwa na dwóch wojskowych barkach. - Tych barek używała armia do przewozu czołgów - mówi Witold Łożewski, kapitan całego zestawu holowniczego. Barki ciągnie holownik "Warta", do którego burty jest przyczepiony mały wojskowy kuter (żeby "Warta" mogła być napędzana dodatkowo jego silnikiem). Takie zabezpieczenie jest potrzebne podczas wichury. A i to czasem niewiele pomaga. - Barki pchane od tyłu wiatrem niemal wyprzedzają holownik. Musimy wtedy się chować w zakolach rzeki - opowiada kpt. Łożewski. Jest uznawany za jedną z ostatnich osób, które znają Wisłę na tyle dobrze, żeby się zdecydować na taką wyprawę. - Zbliżamy się do Królewskiego Lasu za górą Kalwarią, gdzie planujemy nocleg - mówił nam wczoraj kapitan. - Płyniemy teraz trochę wolniej. Wcześniej dziennie pokonywaliśmy około 50 km, teraz 30. Dokucza nam silny wiatr - dodał. Na mecie pod Tarnobrzegiem planuje zacumować 4 grudnia.
Żeglugi na Wiśle nie ma formalnie od ponad miesiąca. - Teraz armatorzy mogą pływać tylko na własną odpowiedzialność - zastrzega Andrzej Potapowicz, dyrektor Urzędu Żeglugi Śródlądowej, który w poniedziałek w Warszawie kontrolował transport barek. - Dzięki temu jest wyjątkowo bezpiecznie. Bo nie ma się z kim zderzyć - śmieje się kpt. Łożewski. Przez pierwsze pięć dni podróży nie spotkali żadnego statku. Niemal codziennie natykają się na orły bieliki i bobry.
Żeglugi na Wiśle nie ma formalnie od ponad miesiąca. - Teraz armatorzy mogą pływać tylko na własną odpowiedzialność - zastrzega Andrzej Potapowicz, dyrektor Urzędu Żeglugi Śródlądowej, który w poniedziałek w Warszawie kontrolował transport barek. - Dzięki temu jest wyjątkowo bezpiecznie. Bo nie ma się z kim zderzyć - śmieje się kpt. Łożewski. Przez pierwsze pięć dni podróży nie spotkali żadnego statku. Niemal codziennie natykają się na orły bieliki i bobry.
Gazeta Wyborcza
Jakub Chełmiński