Piwu domowemu cześć!
23.06.2007
Wyczekiwana przeze mnie z niecierpliwością giełda żywiecka odeszła już do historii. Następna dopiero za rok. Szkoda, bo tegoroczna giełda, poza zwykłymi, bardzo miłymi przeżyciami, pozwoliła mi się przekonać, co znaczy być jurorem w konkursie piw (15-16.06.2007). Muszę przyznać, że było to niezwykłe doświadczenie.
Bractwo Piwne reprezentowane było w Jury V Konkursu Piw Domowych przeze mnie, przez Borysa Banasiaka oraz przez Piotrka Kucharskiego. Z uwagi na odbyte przez nas szkolenie sensoryczne mieliśmy podstawy, aby spróbować naszych sił przy ocenie piw domowych.
W innym artykule przeczytacie o wrażeniach Piotrka. Poniżej moje subiektywne sprawozdanie z giełdy żywieckiej uzupełnione o wrażenia z konkursu piw domowych.
Z Łodzi wyruszyliśmy już w piątek rano i w południe zawitaliśmy do ośrodka Neptun koło Żywca. Zaletą ośrodka Neptun jest położenie bezpośrednio nad jeziorem żywieckim, co daje możliwość korzystania z wypoczynku „na łonie natury”, wadą jednakże jest znaczna odległość od Piwiarni Żywieckiej. Na miejsce giełdy można dostać się autobusem miejskim, który jeździ z częstotliwością dyliżansu na dzikim zachodzie, a właściwie pół trasy i tak trzeba przejść na piechotę. Lepszym pomysłem jest taksówka, która, jeśli zamówimy ją w kilka osób, jest niewiele droższa od wycieczki autobusem.
Krótki rekonesans oraz przywitanie ze znajomymi, a następnie o 18 przystąpiliśmy do pierwszej tury konkursu. Tego dnia jurorzy mieli do ocenienia portery, piwa klasztorne tripel oraz koźlaki. Każde z tych piw oceniało 4-5 osób. Ja znalazłam się w grupie oceniającej piwa klasztorne. Przed nami postawiono ciężkie zadanie „przewąchania i przesmakowania” 16 piw. Zadanie było o tyle ciężkie, że piwa klasztorne należą do mocnych, a ilość próbek była także imponująca. Na szczęście w połowie stawki zarządzono 20 minut przerwy, tak, aby kubki smakowe mogły odpocząć.
Po raz pierwszy w Żywcu w ramach konkursu piwnego postanowiono także oceniać piwa rzemieślnicze, czyli warzone w browarach restauracyjnych. Dojechało 6 piw i wybrany panel jurorów także oceniał pszeniczne piwa z browarów restauracyjnych.
Mogłoby się wydawać, że picie cały wieczór piwa to nie pierwszyzna, ale smakowanie piwa i próba rzetelnej oceny jest naprawdę ciężkim zadaniem. Dość powiedzieć, że w piątek wieczorem padliśmy ze zmęczenia.
W sobotę rano przystąpiliśmy do drugiego etapu KPD. Tego ranka przyszło zmagać mi się z Dunkel Weizen’ami, Borys z Piotrkiem znaleźli się w grupie oceniającej piwa w kategorii quasi Grodziskie, a pozostali sędziowie testowali Irish Red Ale.
Ta tura była dla mnie łatwiejsza z uwagi na mniejszą ilość piw – w mojej kategorii zgłoszono jedynie 8 – oraz ich mniejszą moc.
Po pracy w sobotni poranek wybrałam się wreszcie, aby napić się piwa. W końcu byłam w Żywcu już prawie dobę. Nie dane mi było jednak dokończyć szklaneczki Brackiego. Zostałam poproszona i z chęcią się zgodziłam na udział w panelu wybierającym grand championa, czyli najlepsze piwo konkursu.
Wybór grand championa wyglądał nieco inaczej niż pozostałe oceny. Jak w przypadku ocen piw zgłoszonych do konkursu każdy juror oceniał i wpisywał w karcie ocen noty za zapach, smak, nasycenie, pienistość, goryczkę oraz barwę, tak wybór grand championa polegał na bardziej subiektywnych doznaniach oceniających osób. Ponieważ do konkursu na grand championa zostały wystawione piwa, które zyskały najwięcej punktów z każdej kategorii, zatem sędziowie nie musieli już zastanawiać się, czy piwo jest zgodne ze stylem i doszukiwać się w nim wad. Tak naprawdę każde z tych piw zasługiwało na najwyższą ocenę. Jeśli występowały jakieś niedociągnięcia, to drobne i niezauważalne. Jednak ten porter…. Jury było właściwie jednogłośne. Wyniki konkursu można sprawdzić na stronie www.browamator.pl
Uczestnictwo w konkursie od strony składu sędziowskiego było niezwykłym doświadczeniem. Po pierwsze wszystkie piwa zgłoszone go konkursu prezentowały bardzo wysoki poziom. W sobotę wieczorem mieliśmy okazję spróbować prawie wszystkich piw wystawionych do konkursu. Nie mogę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że któreś z nich było ewidentne złe. Zdarzały się przypadki piw, które były bardzo smaczne, ale odbiegały niestety od stylu. W kategorii piw klasztornych zdarzył się jeden koźlak oraz dwa witbier’y. Po drugie wiem, że chciałabym mieć możliwość potrenowania oceny sensorycznej. A po trzecie – szkoda, że następny Żywiec dopiero za rok…
W innym artykule przeczytacie o wrażeniach Piotrka. Poniżej moje subiektywne sprawozdanie z giełdy żywieckiej uzupełnione o wrażenia z konkursu piw domowych.
Z Łodzi wyruszyliśmy już w piątek rano i w południe zawitaliśmy do ośrodka Neptun koło Żywca. Zaletą ośrodka Neptun jest położenie bezpośrednio nad jeziorem żywieckim, co daje możliwość korzystania z wypoczynku „na łonie natury”, wadą jednakże jest znaczna odległość od Piwiarni Żywieckiej. Na miejsce giełdy można dostać się autobusem miejskim, który jeździ z częstotliwością dyliżansu na dzikim zachodzie, a właściwie pół trasy i tak trzeba przejść na piechotę. Lepszym pomysłem jest taksówka, która, jeśli zamówimy ją w kilka osób, jest niewiele droższa od wycieczki autobusem.
Krótki rekonesans oraz przywitanie ze znajomymi, a następnie o 18 przystąpiliśmy do pierwszej tury konkursu. Tego dnia jurorzy mieli do ocenienia portery, piwa klasztorne tripel oraz koźlaki. Każde z tych piw oceniało 4-5 osób. Ja znalazłam się w grupie oceniającej piwa klasztorne. Przed nami postawiono ciężkie zadanie „przewąchania i przesmakowania” 16 piw. Zadanie było o tyle ciężkie, że piwa klasztorne należą do mocnych, a ilość próbek była także imponująca. Na szczęście w połowie stawki zarządzono 20 minut przerwy, tak, aby kubki smakowe mogły odpocząć.
Po raz pierwszy w Żywcu w ramach konkursu piwnego postanowiono także oceniać piwa rzemieślnicze, czyli warzone w browarach restauracyjnych. Dojechało 6 piw i wybrany panel jurorów także oceniał pszeniczne piwa z browarów restauracyjnych.
Mogłoby się wydawać, że picie cały wieczór piwa to nie pierwszyzna, ale smakowanie piwa i próba rzetelnej oceny jest naprawdę ciężkim zadaniem. Dość powiedzieć, że w piątek wieczorem padliśmy ze zmęczenia.
W sobotę rano przystąpiliśmy do drugiego etapu KPD. Tego ranka przyszło zmagać mi się z Dunkel Weizen’ami, Borys z Piotrkiem znaleźli się w grupie oceniającej piwa w kategorii quasi Grodziskie, a pozostali sędziowie testowali Irish Red Ale.
Ta tura była dla mnie łatwiejsza z uwagi na mniejszą ilość piw – w mojej kategorii zgłoszono jedynie 8 – oraz ich mniejszą moc.
Po pracy w sobotni poranek wybrałam się wreszcie, aby napić się piwa. W końcu byłam w Żywcu już prawie dobę. Nie dane mi było jednak dokończyć szklaneczki Brackiego. Zostałam poproszona i z chęcią się zgodziłam na udział w panelu wybierającym grand championa, czyli najlepsze piwo konkursu.
Wybór grand championa wyglądał nieco inaczej niż pozostałe oceny. Jak w przypadku ocen piw zgłoszonych do konkursu każdy juror oceniał i wpisywał w karcie ocen noty za zapach, smak, nasycenie, pienistość, goryczkę oraz barwę, tak wybór grand championa polegał na bardziej subiektywnych doznaniach oceniających osób. Ponieważ do konkursu na grand championa zostały wystawione piwa, które zyskały najwięcej punktów z każdej kategorii, zatem sędziowie nie musieli już zastanawiać się, czy piwo jest zgodne ze stylem i doszukiwać się w nim wad. Tak naprawdę każde z tych piw zasługiwało na najwyższą ocenę. Jeśli występowały jakieś niedociągnięcia, to drobne i niezauważalne. Jednak ten porter…. Jury było właściwie jednogłośne. Wyniki konkursu można sprawdzić na stronie www.browamator.pl
Uczestnictwo w konkursie od strony składu sędziowskiego było niezwykłym doświadczeniem. Po pierwsze wszystkie piwa zgłoszone go konkursu prezentowały bardzo wysoki poziom. W sobotę wieczorem mieliśmy okazję spróbować prawie wszystkich piw wystawionych do konkursu. Nie mogę stwierdzić z pełnym przekonaniem, że któreś z nich było ewidentne złe. Zdarzały się przypadki piw, które były bardzo smaczne, ale odbiegały niestety od stylu. W kategorii piw klasztornych zdarzył się jeden koźlak oraz dwa witbier’y. Po drugie wiem, że chciałabym mieć możliwość potrenowania oceny sensorycznej. A po trzecie – szkoda, że następny Żywiec dopiero za rok…
Magdalena Banasiak