Pierwszy łyk piwa
29.05.2004
On jeden się liczy. Następne - coraz dłuższe, coraz mniej skuteczne - niosą w sobie już tylko mdławą ociężałość,przesyt, który wszystko psuje. Może jeszcze ostatni, gdy się okazuje, że całkiem cię opuściła twa pozorna siła.
Ale ten pierwszy łyk! Łyk? Do przełyku jeszcze długa droga. Najpierw na wargach musujące złoto, chłodna świeżość podsycona pianką, a potem to szczęście z akcentem goryczy, które z wolna rozlewa się po podniebieniu. Jakże długi wydaje się ten pierwszy łyk! Przełykasz go natychmiast z instynktownym, zdałoby się, pożądaniem.
Ale tak naprawdę wszystko było przewidziane: ilość - nie za dużo ani nie za mało, dokładnie tyle, ile trzeba na początek; natychmiastowa błogość
podkreślona westchnieniem, mlaśnięciem języka albo też równie wymownym milczeniem. I złudne uczucie, że rozkosz ta będzie trwała w nieskończoność... Ale ty już wiesz - za tobą wszystko, co najlepsze. Odstawiasz szklankę na tekturowy kwadracik, potem troszeczkę ją odsuwasz. Smakujesz kolor - zmrożone słońce, sztuczny miód. Czekasz pokornie i cierpliwie - chciałbyś, by ten rytuał pozwolił ci ujarzmić cud, który w tej samej chwili pojawił się i zniknął. Z satysfakcją studiujesz nazwę na ściance butelki. Ale cóż, możecie wzajemnie - nektar i pojemnik - bez końca badać się do głębi.
To się już nie powtórzy. Chciałbyś zachować sekret
tamtej przemiany w złoto, umieć zamknąć ją w formułach.
Nic z tego jednak - smutny, zwiedziony alchemikp rzy białym stoliku, całym w plamy słońca, potrafi ocalić jedynie pozory i coraz więcej pije piwa, i coraz mniej
odczuwa szczęścia. To gorzka przyjemność - pijesz po to, aby zapomnieć tamten pierwszy łyk.
Gazeta Wyborcza – Wysokie Obcasy
Ale tak naprawdę wszystko było przewidziane: ilość - nie za dużo ani nie za mało, dokładnie tyle, ile trzeba na początek; natychmiastowa błogość
podkreślona westchnieniem, mlaśnięciem języka albo też równie wymownym milczeniem. I złudne uczucie, że rozkosz ta będzie trwała w nieskończoność... Ale ty już wiesz - za tobą wszystko, co najlepsze. Odstawiasz szklankę na tekturowy kwadracik, potem troszeczkę ją odsuwasz. Smakujesz kolor - zmrożone słońce, sztuczny miód. Czekasz pokornie i cierpliwie - chciałbyś, by ten rytuał pozwolił ci ujarzmić cud, który w tej samej chwili pojawił się i zniknął. Z satysfakcją studiujesz nazwę na ściance butelki. Ale cóż, możecie wzajemnie - nektar i pojemnik - bez końca badać się do głębi.
To się już nie powtórzy. Chciałbyś zachować sekret
tamtej przemiany w złoto, umieć zamknąć ją w formułach.
Nic z tego jednak - smutny, zwiedziony alchemikp rzy białym stoliku, całym w plamy słońca, potrafi ocalić jedynie pozory i coraz więcej pije piwa, i coraz mniej
odczuwa szczęścia. To gorzka przyjemność - pijesz po to, aby zapomnieć tamten pierwszy łyk.
Gazeta Wyborcza – Wysokie Obcasy
Gazeta Wyborcza