Ósmy Festiwal Piwny w Berlinie
25.08.2004
Na jednym końcu olsztyński Kormoran, gdzieś pomiędzy Kwak podany w klasycznym, przypominającym klepsydrę lub karafkę naczyniu na drewnianej podstawce, wreszcie na końcu któryś z monachijskich weissbierów. Poza tym – piwa z całego świata, serwowane w kilkuset stoiskach, rozciągniętych w podwójnym szpalerze wzdłuż Karl-Marx-Allee w Berlinie. Na trzy dni w połowie wakacji ta berlińska arteria zamienia się w „ulicę Piwną”.
Międzynarodowy Berliński Festiwal Piwa (Internationales Berliner Bierfestival) w tym roku odbył się po raz ósmy. Od piątku – 6 sierpnia – do niedzieli nie dałoby się spróbować i ocenić wszystkich oferowanych marek piwa. Stoiska Festiwalu ciągną się przez około dwa kilometry, tyle, że w dwóch rzędach. To wakacyjne „święto piwa” miałem okazję obserwować po raz trzeci. Kiedy wiadomo, czego się spodziewać i czego oczekiwać, łatwiej uniknąć wynikającego z nadmiaru wrażeń zawrotu głowy. Pozostaje jedynie lekki zawrót głowy zazwyczaj towarzyszący degustacji kilku bardzo różnych gatunków.
Najciekawsze na Berlińskim Festiwalu Piwnym są z pewnością stoiska browarów. Oprócz nich wystawcami są także hurtownie i importerzy. To jednak browary starają się przyciągnąć klientów, proponując atrakcyjny wystrój ogródków piwnych, czy zaskakujący kształt stoisk. Nie wystarczają już kilkumetrowe dmuchane butle stojące obok lady czy bufety aranżowane na wnętrza pubów lub miejsca kojarzące się z regionem, z którego piwo pochodzi. Potrzebne są stoiska w kształcie beczek, bary imitujące karuzele, czy stanowiska sprzedaży zbudowane ze skrzynek do piwa. W tym ostatnim wypadku podejrzewać można nie tyle przejaw dobrego smaku, co raczej przysłowiowej niemieckiej oszczędności. Wszak skrzynki z piwem i tak trzeba przywieźć do Berlina, po co więc płacić za transport stoiska?
O wiele mniej atrakcyjnie przedstawiały się w czasie ósmej edycji Festiwalu stosika hurtowni. Do jednego worka niemieccy importerzy ładują piwa z antypodów, Afryki czy Belgii, wszystkie określając mianem piw egzotycznych. Niestety – poza ofertą belgijską – cała egzotyka sprowadza się do bajecznie kolorowych etykiet i słabo gazowanych, jednakowych pilsów. Ciekawostką może być seria piw z etykietami prezentującymi charakterystyczne panoramy światowych metropolii. Od trzech lat są to te same piwa i te same etykiety, z jednym wyjątkiem. W tym roku panorama Nowego Jorku nie przedstawia ujęcia z wieżami World Trade Center.
Osobny dział Festiwalu stanowią piwa czeskie. Jak wyjaśniali towarzyszący nam Niemcy – piwa z Czech cieszą się w Niemczech ogromnym poważaniem. Stąd mocno akcentowana obecność czeskich browarów, jak i lokalnych importerów, sprzedających piwa, których w Niemczech reklamować nie trzeba.
Inną ciekawostką są piwa z Polski. Niezapomnianym widokiem było stoisko (wyjaśnijmy od razu – niemieckie), na którym zgodnie reprezentują piwo znad Wisły Okocim z Żywcem. Dwa nalewki, jedna lodówka, sąsiadujące reklamy – w ojczyźnie taki widok zszokowałby niejednego piwosza. Jeszcze gorzej niemieccy dystrybutorzy potraktowali reprezentanta trzeciego z wielkiej trójki koncernu działającego w Polsce. Piwo Tyskie znalazło się na stoisku nie tyle piwnym – jako danie główne, co gastronomicznym – jako napój do posiłku, w dodatku w anturażu Coca-Coli.
Jedynym rzeczywiście reprezentującym nasz kraj stoiskiem okazał się punkt Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich. W Berlinie Stowarzyszenie pojawiło się po raz drugi, oferta stoiska – podobnie jak przed rokiem – obejmowała większość marek piw warzonych przez browary zrzeszone pod wspólnym szyldem „Polskie Piwo”. Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia, sceptycznie podchodzi do uczestnictwa w kolejnej edycji berlińskiego Festiwalu. Okazuje się, że sprzedaż piwa ( kosztuje ono tyle, co na innych stoiskach – od dwóch do trzech euro) z niewielką nawiązką pokrywa koszty uczestnictwa w imprezie. Nie ma natomiast mowy o nawiązaniu kontaktów handlowych. Prezes Olkowski wyjaśnia wprawdzie, że przed rokiem kilkudziesięciu niemieckich hurtowników i importerów chwaliło piwa z Polski, zabrało reklamowe ulotki, deklarowało chęć współpracy – i na tym koniec. Następny bezpośredni kontakt z niemieckimi piwoszami polskie piwa miały po roku. „Wydaje się – mówił Andrzej Olkowski oceniając tegoroczne kontakty, – że cześć osób podaje się za importerów tylko po to, żeby wyłudzić gratisową skrzynkę czy karton puszek”. Zupełnie jak w Polsce… Nie wiadomo, w każdym razie, czy Stowarzyszenie Regionalnych Browarów Polskich za rok zawita do Berlina. Zwłaszcza, że organizatorzy „zapomnieli” umieścić informacje o polskiej reprezentacji w oficjalnym festiwalowym przewodniku „Bier-Kompass”.
Berliński Festiwal Piwny, poza piwem, to także inne atrakcje. Większość browarów na swoich stoiskach oferuje wszelkiego rodzaju kolekcjonerskie akcesoria. Wiele punktów proponuje adekwatne do piwa potrawy, jak chociażby wielogatunkowe pieczywo, różnorakie odmiany szmalcu czy wreszcie ogórki kiszone. Te ostatnie, tak powszechne dla przybyszów z Polski, dla tambylców musiały być nie lada atrakcją Taki wniosek można wysnuć na podstawie ceny. Ogórek kosztował jedno euro. Jeden ogórek.
Inne oferowane między stoiskami z piwem atrakcje to między innymi możliwość wspólnej fotografii z rubasznymi mnichami, udział w loteriach, sprawdzenie „stanu ręki i oka” na strzelnicy…
Dużym powodzeniem cieszyła się konkurencja polegająca na pchnięciu sztucznym kuflem po specjalnym, wyślizganym barze. Aby uczestnik zabawy zasłużył na nagrodę, kufel powinien zatrzymać się między wyznaczonymi liniami.
Wydaje się, że połowa lata to znakomita pora na imprezę taką, jak Berliński Festiwal Piwny. Jednak w przeciwieństwie do lat ubiegłych, tym razem tłoku nie było. Również stoiska sprawiały wrażenie nieco skromniejszych. Faktem jest, że odstraszać mogły ceny piwa. Przeciętny kufel czy szklanka to wydatek rzędu dwóch do trzech euro. Niezłe piwo w supermarkecie kosztuje średnio pięćdziesiąt eurocentów.
Najciekawsze na Berlińskim Festiwalu Piwnym są z pewnością stoiska browarów. Oprócz nich wystawcami są także hurtownie i importerzy. To jednak browary starają się przyciągnąć klientów, proponując atrakcyjny wystrój ogródków piwnych, czy zaskakujący kształt stoisk. Nie wystarczają już kilkumetrowe dmuchane butle stojące obok lady czy bufety aranżowane na wnętrza pubów lub miejsca kojarzące się z regionem, z którego piwo pochodzi. Potrzebne są stoiska w kształcie beczek, bary imitujące karuzele, czy stanowiska sprzedaży zbudowane ze skrzynek do piwa. W tym ostatnim wypadku podejrzewać można nie tyle przejaw dobrego smaku, co raczej przysłowiowej niemieckiej oszczędności. Wszak skrzynki z piwem i tak trzeba przywieźć do Berlina, po co więc płacić za transport stoiska?
O wiele mniej atrakcyjnie przedstawiały się w czasie ósmej edycji Festiwalu stosika hurtowni. Do jednego worka niemieccy importerzy ładują piwa z antypodów, Afryki czy Belgii, wszystkie określając mianem piw egzotycznych. Niestety – poza ofertą belgijską – cała egzotyka sprowadza się do bajecznie kolorowych etykiet i słabo gazowanych, jednakowych pilsów. Ciekawostką może być seria piw z etykietami prezentującymi charakterystyczne panoramy światowych metropolii. Od trzech lat są to te same piwa i te same etykiety, z jednym wyjątkiem. W tym roku panorama Nowego Jorku nie przedstawia ujęcia z wieżami World Trade Center.
Osobny dział Festiwalu stanowią piwa czeskie. Jak wyjaśniali towarzyszący nam Niemcy – piwa z Czech cieszą się w Niemczech ogromnym poważaniem. Stąd mocno akcentowana obecność czeskich browarów, jak i lokalnych importerów, sprzedających piwa, których w Niemczech reklamować nie trzeba.
Inną ciekawostką są piwa z Polski. Niezapomnianym widokiem było stoisko (wyjaśnijmy od razu – niemieckie), na którym zgodnie reprezentują piwo znad Wisły Okocim z Żywcem. Dwa nalewki, jedna lodówka, sąsiadujące reklamy – w ojczyźnie taki widok zszokowałby niejednego piwosza. Jeszcze gorzej niemieccy dystrybutorzy potraktowali reprezentanta trzeciego z wielkiej trójki koncernu działającego w Polsce. Piwo Tyskie znalazło się na stoisku nie tyle piwnym – jako danie główne, co gastronomicznym – jako napój do posiłku, w dodatku w anturażu Coca-Coli.
Jedynym rzeczywiście reprezentującym nasz kraj stoiskiem okazał się punkt Stowarzyszenia Regionalnych Browarów Polskich. W Berlinie Stowarzyszenie pojawiło się po raz drugi, oferta stoiska – podobnie jak przed rokiem – obejmowała większość marek piw warzonych przez browary zrzeszone pod wspólnym szyldem „Polskie Piwo”. Andrzej Olkowski, prezes Stowarzyszenia, sceptycznie podchodzi do uczestnictwa w kolejnej edycji berlińskiego Festiwalu. Okazuje się, że sprzedaż piwa ( kosztuje ono tyle, co na innych stoiskach – od dwóch do trzech euro) z niewielką nawiązką pokrywa koszty uczestnictwa w imprezie. Nie ma natomiast mowy o nawiązaniu kontaktów handlowych. Prezes Olkowski wyjaśnia wprawdzie, że przed rokiem kilkudziesięciu niemieckich hurtowników i importerów chwaliło piwa z Polski, zabrało reklamowe ulotki, deklarowało chęć współpracy – i na tym koniec. Następny bezpośredni kontakt z niemieckimi piwoszami polskie piwa miały po roku. „Wydaje się – mówił Andrzej Olkowski oceniając tegoroczne kontakty, – że cześć osób podaje się za importerów tylko po to, żeby wyłudzić gratisową skrzynkę czy karton puszek”. Zupełnie jak w Polsce… Nie wiadomo, w każdym razie, czy Stowarzyszenie Regionalnych Browarów Polskich za rok zawita do Berlina. Zwłaszcza, że organizatorzy „zapomnieli” umieścić informacje o polskiej reprezentacji w oficjalnym festiwalowym przewodniku „Bier-Kompass”.
Berliński Festiwal Piwny, poza piwem, to także inne atrakcje. Większość browarów na swoich stoiskach oferuje wszelkiego rodzaju kolekcjonerskie akcesoria. Wiele punktów proponuje adekwatne do piwa potrawy, jak chociażby wielogatunkowe pieczywo, różnorakie odmiany szmalcu czy wreszcie ogórki kiszone. Te ostatnie, tak powszechne dla przybyszów z Polski, dla tambylców musiały być nie lada atrakcją Taki wniosek można wysnuć na podstawie ceny. Ogórek kosztował jedno euro. Jeden ogórek.
Inne oferowane między stoiskami z piwem atrakcje to między innymi możliwość wspólnej fotografii z rubasznymi mnichami, udział w loteriach, sprawdzenie „stanu ręki i oka” na strzelnicy…
Dużym powodzeniem cieszyła się konkurencja polegająca na pchnięciu sztucznym kuflem po specjalnym, wyślizganym barze. Aby uczestnik zabawy zasłużył na nagrodę, kufel powinien zatrzymać się między wyznaczonymi liniami.
Wydaje się, że połowa lata to znakomita pora na imprezę taką, jak Berliński Festiwal Piwny. Jednak w przeciwieństwie do lat ubiegłych, tym razem tłoku nie było. Również stoiska sprawiały wrażenie nieco skromniejszych. Faktem jest, że odstraszać mogły ceny piwa. Przeciętny kufel czy szklanka to wydatek rzędu dwóch do trzech euro. Niezłe piwo w supermarkecie kosztuje średnio pięćdziesiąt eurocentów.
Adam Kuźmicki