Nawarzyłem sobie piwa
10.07.2003
"Chcesz nawarzyć sobie piwa?” - to groźnie brzmiące pytanie nabiera zupełnie innego sensu w Centrum Wycieczkowym "Świat Lecha” otworzonym przed kilkunastoma dniami w browarze w Poznaniu. Tam można nawarzyć, a raczej uwarzyć sobie wirtualnego piwa, zwiedzić cały browar, a na koniec napić się jak najbardziej prawdziwego piwa w pubie.
Przewodnik zaczyna wycieczkę od pokazania makiety browaru, która swoją wielkością robi wrażenie niewiele mniejsze niż górujące nad browarem potężne tankofermentatory, wyglądające jak zielone puszki po piwie. Tyle, że takie, które są po ostrej kuracji sterydami.
Jak smakuje słód?
Przechodzimy do warzelni. Na podwórku czuć słodkawy zapach słodu. W warzelni stoją olbrzymie, pokryte miedzią kadzie. Zaglądamy do nich przez szybkę. W środku kotłuje się brzeczka, czyli coś, co dopiero po paru kolejnych etapach produkcji stanie się piwem. Część wycieczki wpada w zachwyt na wieść, że z kranów na ścianach pracownicy browaru próbowali kiedyś smaku piwa. Niestety krany od lat są nieczynne. Możemy za to sprawdzić smak słodu i granulatu chmielowego. Przewodnik ostrzega, że można sobie nim pokaleczyć podniebienie. Decyduję się więc na słód, który ma smak słodkawego ziarna. Nic dziwnego - jest okiełkowanym jęczmieniem. Przy okazji upada mit, jakoby chmiel - prócz wody - był podstawowym składnikiem piwa. Okazuje się, że na 100 l tego trunku trzeba 18 kg słodu i... 200 g chmielu.
Degustator jest po piwie.
Z gorącej warzelni przechodzimy do fermentowni. Różnica temperatur między tymi pomieszczeniami to kilkanaście stopni. Tu fermentuje brzeczka. Drożdże rozmnażają się (dla dociekliwych - bezpłciowo) i powstaje alkohol etylowy. Zielone, młode piwo wędruje następnie na 10 dni do leżakowni, czyli do wspomnianych olbrzymich tankofermentatorów. Wspinaczka na nie nie została na szczęście przewidziana w programie wycieczki. Filtracja, gdzie piwo jest oczyszczane i nasycane dwutlenkiem węgla, to etap naszej ekspedycji, który najbardziej zainteresuje... chemików. Nazw środków, które są tam używane, nawet nie próbowałem zapisać. Wycieczka wpada w zachwyt po raz kolejny na widok laboratorium. Wspaniała robota - w sterylnych warunkach badać jakość piwa. Niektórzy gotowi są natychmiast podjąć tam pracę. Przewodnik studzi ich zapał: jedyną osobą, która może wyjść z browaru po wypiciu piwa, jest degustator.
Brudasy bez szans.
Ostatni etap podróży po browarze to rozlewnia. Podobnie jak na innych wydziałach pracuje tu tylko kilku ludzi. Niemal wszystko załatwiają maszyny. Zanim naleją piwo do puszek i butelek, dokładnie je myją. Żaden "niedomytek” nie ma szans na prześlizgnięcie się. Jest wyłapywany i wraca do mycia. Nawet czyste butelki, ale uszkodzone bądź obce, czyli pochodzące z innej firmy niż Browary Wielkopolski, trafiają wprost z linii do kosza na stłuczkę. Prędkość napełniania butelek i puszek oraz ich liczba nasuwa pytanie: kto to wszystko wypije? Chętnych jednak nie brakuje.
E-mail z puszki.
Nieco zmęczeni wycieczką trafiamy do klimatyzowanej sali konferencyjnej, która na 10 minut zamienia się w salę kinową. Oglądamy m.in. starsze i nowsze reklamy "Lecha”, Zbigniew Boniek wyjaśnia, dlaczego piwo jest lepsze od innych trunków, a także dowiadujemy się o sportowych (i nie tylko) przedsięwzięciach sponsorowanych przez "Lecha”. Jednym z nich jest ustawienie w Poznaniu pomnika Starego Marycha. Może by tak Dojlidy ufundowały w Białymstoku jakiś skromny postumencik naszemu Cześkowi Tarasewiczowi?
Kolejny etap wyprawy to multimedialna część "Świata Lecha”. Tu dzięki wielkiej metalowej maszynerii, będącej mini browarem, próbuję samodzielnie uwarzyć piwo. Słychać odgłos przesypywanego słodu, bulgot przelewającej się wody, widać moment dodawania chmielu, a na koniec rusza mini linia rozlewnicza. Z wielkością produkcji Browarów Wielkopolski na razie równać się nie mogę, choć ambicji mi nie brakuje...
Stojąca w kącie olbrzymia puszka "Lecha” okazuje się po wejściu do niej, kioskiem multimedilanym, z którego można wysłać e-mail. Wybieram na ekranie dotykowym jeden z wzorów kartki, na miejscu robię sobie zdjęcie, które po chwili umieszczam na wirtualnej pocztówce i dodaję jeden z wzorów życzeń. Oczywiście wybieram "wredne”. Niech koledzy, pocący się w pracy, zazdroszczą, że za chwilę będę trzymać kufel zimnego piwa. Wpisuję adresy e-mailowe i kartka idzie w świat.
Zaglądam do multimedialnej księgi gości. Na ekranie pojawia się m.in. zabawny Włoch. Niewiele rozumiem z tego, co mówi, ale wygląda na zadowolonego z wycieczki. Jedno jest pewne: piwo mu smakuje. Z udziału w multimedialnym quizie rezygnuję. A nuż okaże się, że niedokładnie słuchałem przewodnika... Przezornie chowam się za gablotami, w których stoją m.in. z pochodzące z XIX w. butelki po piwie i kufle. Niektóre robią spore wrażenie swoją pojemnością. Niech mi teraz ktoś powie, że półlitrowa szklanka piwa to dużo. Prawdziwe cuda zobaczę jednak pewnie w pierwszym w Polsce muzeum piwowarstwa z prawdziwego zdarzenia, które ma powstać wkrótce w Tyskich Browarach Książęcych.
Motocykl w pubie.
Na koniec najistotniejsza część ekspedycji - pub, w którym czeka na nas to, czego produkcję oglądaliśmy wcześniej, czyli kufel zimnego "Lecha”. Tu niezbędny jest, kosztujący 2 zł, kupon degustacyjny, który zwiedzający kupują na początku wycieczki.
- Początkowo chcieliśmy, aby zwiedzanie browaru było bezpłatne. Po namyśle postanowiliśmy jednak ograniczyć liczbę tych gości, którzy bardziej niż zwiedzaniem byliby zainteresowaniem degustacją - tłumaczy Paweł Kwiatkowski, rzecznik prasowy Kompanii Piwowarskiej SA.
Zimne piwo nie jest jednak jedyną atrakcją pubu. Przy samym wejściu stoi autentyczny motocykl żużlowca Marcina Golloba, na ścianach - m.in. koszulki piłkarzy polskiej reprezentacji narodowej. No i obowiązkowa partyjka piłkarzyków. Być w pubie i nie zagrać?
Jak smakuje słód?
Przechodzimy do warzelni. Na podwórku czuć słodkawy zapach słodu. W warzelni stoją olbrzymie, pokryte miedzią kadzie. Zaglądamy do nich przez szybkę. W środku kotłuje się brzeczka, czyli coś, co dopiero po paru kolejnych etapach produkcji stanie się piwem. Część wycieczki wpada w zachwyt na wieść, że z kranów na ścianach pracownicy browaru próbowali kiedyś smaku piwa. Niestety krany od lat są nieczynne. Możemy za to sprawdzić smak słodu i granulatu chmielowego. Przewodnik ostrzega, że można sobie nim pokaleczyć podniebienie. Decyduję się więc na słód, który ma smak słodkawego ziarna. Nic dziwnego - jest okiełkowanym jęczmieniem. Przy okazji upada mit, jakoby chmiel - prócz wody - był podstawowym składnikiem piwa. Okazuje się, że na 100 l tego trunku trzeba 18 kg słodu i... 200 g chmielu.
Degustator jest po piwie.
Z gorącej warzelni przechodzimy do fermentowni. Różnica temperatur między tymi pomieszczeniami to kilkanaście stopni. Tu fermentuje brzeczka. Drożdże rozmnażają się (dla dociekliwych - bezpłciowo) i powstaje alkohol etylowy. Zielone, młode piwo wędruje następnie na 10 dni do leżakowni, czyli do wspomnianych olbrzymich tankofermentatorów. Wspinaczka na nie nie została na szczęście przewidziana w programie wycieczki. Filtracja, gdzie piwo jest oczyszczane i nasycane dwutlenkiem węgla, to etap naszej ekspedycji, który najbardziej zainteresuje... chemików. Nazw środków, które są tam używane, nawet nie próbowałem zapisać. Wycieczka wpada w zachwyt po raz kolejny na widok laboratorium. Wspaniała robota - w sterylnych warunkach badać jakość piwa. Niektórzy gotowi są natychmiast podjąć tam pracę. Przewodnik studzi ich zapał: jedyną osobą, która może wyjść z browaru po wypiciu piwa, jest degustator.
Brudasy bez szans.
Ostatni etap podróży po browarze to rozlewnia. Podobnie jak na innych wydziałach pracuje tu tylko kilku ludzi. Niemal wszystko załatwiają maszyny. Zanim naleją piwo do puszek i butelek, dokładnie je myją. Żaden "niedomytek” nie ma szans na prześlizgnięcie się. Jest wyłapywany i wraca do mycia. Nawet czyste butelki, ale uszkodzone bądź obce, czyli pochodzące z innej firmy niż Browary Wielkopolski, trafiają wprost z linii do kosza na stłuczkę. Prędkość napełniania butelek i puszek oraz ich liczba nasuwa pytanie: kto to wszystko wypije? Chętnych jednak nie brakuje.
E-mail z puszki.
Nieco zmęczeni wycieczką trafiamy do klimatyzowanej sali konferencyjnej, która na 10 minut zamienia się w salę kinową. Oglądamy m.in. starsze i nowsze reklamy "Lecha”, Zbigniew Boniek wyjaśnia, dlaczego piwo jest lepsze od innych trunków, a także dowiadujemy się o sportowych (i nie tylko) przedsięwzięciach sponsorowanych przez "Lecha”. Jednym z nich jest ustawienie w Poznaniu pomnika Starego Marycha. Może by tak Dojlidy ufundowały w Białymstoku jakiś skromny postumencik naszemu Cześkowi Tarasewiczowi?
Kolejny etap wyprawy to multimedialna część "Świata Lecha”. Tu dzięki wielkiej metalowej maszynerii, będącej mini browarem, próbuję samodzielnie uwarzyć piwo. Słychać odgłos przesypywanego słodu, bulgot przelewającej się wody, widać moment dodawania chmielu, a na koniec rusza mini linia rozlewnicza. Z wielkością produkcji Browarów Wielkopolski na razie równać się nie mogę, choć ambicji mi nie brakuje...
Stojąca w kącie olbrzymia puszka "Lecha” okazuje się po wejściu do niej, kioskiem multimedilanym, z którego można wysłać e-mail. Wybieram na ekranie dotykowym jeden z wzorów kartki, na miejscu robię sobie zdjęcie, które po chwili umieszczam na wirtualnej pocztówce i dodaję jeden z wzorów życzeń. Oczywiście wybieram "wredne”. Niech koledzy, pocący się w pracy, zazdroszczą, że za chwilę będę trzymać kufel zimnego piwa. Wpisuję adresy e-mailowe i kartka idzie w świat.
Zaglądam do multimedialnej księgi gości. Na ekranie pojawia się m.in. zabawny Włoch. Niewiele rozumiem z tego, co mówi, ale wygląda na zadowolonego z wycieczki. Jedno jest pewne: piwo mu smakuje. Z udziału w multimedialnym quizie rezygnuję. A nuż okaże się, że niedokładnie słuchałem przewodnika... Przezornie chowam się za gablotami, w których stoją m.in. z pochodzące z XIX w. butelki po piwie i kufle. Niektóre robią spore wrażenie swoją pojemnością. Niech mi teraz ktoś powie, że półlitrowa szklanka piwa to dużo. Prawdziwe cuda zobaczę jednak pewnie w pierwszym w Polsce muzeum piwowarstwa z prawdziwego zdarzenia, które ma powstać wkrótce w Tyskich Browarach Książęcych.
Motocykl w pubie.
Na koniec najistotniejsza część ekspedycji - pub, w którym czeka na nas to, czego produkcję oglądaliśmy wcześniej, czyli kufel zimnego "Lecha”. Tu niezbędny jest, kosztujący 2 zł, kupon degustacyjny, który zwiedzający kupują na początku wycieczki.
- Początkowo chcieliśmy, aby zwiedzanie browaru było bezpłatne. Po namyśle postanowiliśmy jednak ograniczyć liczbę tych gości, którzy bardziej niż zwiedzaniem byliby zainteresowaniem degustacją - tłumaczy Paweł Kwiatkowski, rzecznik prasowy Kompanii Piwowarskiej SA.
Zimne piwo nie jest jednak jedyną atrakcją pubu. Przy samym wejściu stoi autentyczny motocykl żużlowca Marcina Golloba, na ścianach - m.in. koszulki piłkarzy polskiej reprezentacji narodowej. No i obowiązkowa partyjka piłkarzyków. Być w pubie i nie zagrać?
Gazeta Współczesna
S. Michałowski