Aktualności

« poprzedni  |  powrót do listy  |  następny »

Konsumenckie nieposłuszeństwo

05.10.2003

To nieprawda, że zwykli ludzie nie mają wpływu na los upadającej fabryki i decyzje właściciela. Mają, i to jaki... Ale muszą się zorganizować i z uporem walczyć o swoje interesy.
(...)Dariusz Przyłożyński, który od pięciu lat pracuje w browarze w Braniewie, utrzymuje żonę i czworo dzieci, doskonale rozumie postawę Mrozowicz. On sam przestał przeklinać nazwę holenderskiego koncernu Heinekena, właściciela Braniewa, dopiero w czwartek, gdy ten wprowadził do browaru nowego inwestora.
- Gdybym stracił pracę i nie dostałbym odprawy, to mojej rodzinie nie starczyłoby nawet na opłacenie czynszu - mówi. - Musielibyśmy sprzedać dom i przeprowadzić się na wieś, w okolice Gdańska, gdzie jest więcej pracy. Byłem załamany, nie wiedziałem, co robić.
Kiedy przed kilku laty wielcy zagraniczni inwestorzy pojawili się w tych dwóch małych miejscowościach - Danone w Jarosławiu, Heineken w Braniewie - obiecywali pracownikom wysokie zarobki, stabilne zatrudnienia, a miastom szybki rozwój przy ich boku. I ludzie im zaufali.
Gdy teraz koncerny zdecydowały się nagle zamknąć fabryki, spotkały się nie tylko z silnym oporem załóg, broniących swoich miejsc pracy, ale i lokalnych społeczności, które poczuły się oszukane. Braniewo zagroziło ostrymi protestami. W Jarosławiu po raz pierwszy w Polsce ogłoszono konsumencki bojkot towarów koncernu. Do tej pory zadośćuczynienie, jakie proponowały firmy załogom zamykanych zakładów, wystarczało. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy NestlĂ© zamykał fabrykę cukierniczą w Lesznie, ludzie zacisnęli zęby, wzięli odprawy i opuścili zakład. Ale opór niewielkiego Braniewa i Jarosławia przestraszył wielkie koncerny międzynarodowe. Dlaczego? Bo uderzał w ich wizerunek firm wiarygodnych. Strach przed utratą twarzy sprawił, że koncern Danone ugiął się i gotów jest przystać na propozycje załogi, a zarząd Żywca (część koncernu Heinekena) zgodził się oddać zakład po preferencyjnej cenie nowemu inwestorowi - polskiej firmie Dr Witt, czołowemu producentowi soków owocowych. Koncerny nie miały wątpliwości: trzeba za wszelką cenę ratować swoje marki, bo to się bardziej opłaca niż awantura z pracownikami i mieszkańcami, którą nagłośnią media. (...)
A Heineken (właściciel Żywca) jeszcze rok temu myślał, by po prostu zamknąć nierentowny zakład w Braniewie, zwolnić 150 osób i pozbyć się kłopotu.
- Ludzi spotkało ogromne rozczarowanie, tak się cieszyli, gdy Holendrzy przejmowali browar pięć lat temu. Teraz zamiast obiecywanego rozwoju mieli iść na bruk z całą firmą? - mówi burmistrz miasta Henryk Mroziński.
Z ekonomicznego punktu widzenia Holendrzy mieliby rację, bo zakład w Braniewie przynosił im straty: w 2002 roku, aby utrzymać produkcję i zatrudnienie, koncern musiał dopłacić do browaru aż 10 milionów złotych. Ale ludzie nie liczą jak księgowi.
- Gdy dowiedzieli się, że browaru nie będzie, klęli na czym świat stoi - mówi Tadeusz Strzelecki, właściciel baru gastronomicznego przy ul. Kościuszki. - Mówili, że jak Holendrzy zamkną firmę, to oni wyjdą na ulicę, bo lepiej zdechnąć niż iść na bezrobocie.
Strzelecki nie dziwi się, że załoga stawiała sprawę na ostrzu noża. Browar to ostatni duży zakład w powiecie. Stopa bezrobocia w woj. elbląskim przekracza 35 procent, a w samym Braniewie ponad sześć tysięcy rodzin nie ma pracy. Likwidacja browaru oznaczałaby, że rzesza bezrobotnych zwiększy się o kolejne 150 osób. Gdy do tego doliczy się rodziny zwalnianych, blisko 500 osób zostałoby bez środków do życia.
Gdy burmistrz Braniewa Henryk Mroziński dostał te wyliczenia, postanowił wkroczyć do akcji. W styczniu zorganizował okrągły stół, przy którym zasiedli przedstawiciele związków zawodowych, urzędu miasta i Heinekena. Po kilku tygodniach negocjacji udało się osiągnąć kompromis. Heineken zobowiązał się przez kilka miesięcy utrzymać produkcję i zatrudnienie (kosztowało go to w sumie około 10 mln zł), wypłacić zwalnianym wysokie odszkodowania (od 20 do 70 tysięcy złotych). i sfinansować pracownikom darmowe kursy przygotowujące do zmiany zawodu. A co najważniejsze zgodził się, za pośrednictwem firmy doradczej Ernst & Young, znaleźć inwestora, który da ludziom pracę. Postawił tylko jeden warunek - zakład pod nowymi rządami nie będzie produkował piwa.
Dzięki ugodzie po Heinekenie pozostało dobre wspomnienie w miasteczku, a w kraju koncernowi udało się zachować twarz. Dziś władze miasta i pracownicy browaru mogą spać spokojnie. Dr Witt, nowy właściciel browaru, obiecał zainwestować w zakład 20 milionów złotych, zagwarantował też utrzymanie połowie zatrudnionych i przyjęcie dodatkowo nowych ludzi, gdy produkcja soków ruszy pełną parą.
- Holendrzy zgodzili się znaleźć inwestora, bo bali się, że podczas ewentualnych niepokojów ucierpi marka firmy i ich piwa - mówi Andrzej Długosz, specjalista PR i niezależny ekspert z branży piwnej. - Wtedy konsumenci odwróciliby się od nich, spadłaby sprzedaż. (...)
Nr 41/03
(Opracowanie: Bractwo Piwne)




Newsweek

Ewa Wesołowska, Przemysław Puch