Gliwicka Adria została zamknięta
02.03.2006
Adria, jeden z najstarszych lokali w Gliwicach, została zamknięta. - Umiera kawał historii miasta - mówią stali bywalcy.
W Adrii zatrzymał się czas. Próżno w niej było szukać wykwintnych dań czy markowych trunków. Ot, bar, do którego można było wpaść na szybkie piwo. Wystrój niewyszukany: szare firanki i sztuczne paprotki pamiętające czasy późnego Gierka. Nikt dokładnie nie pamięta, kiedy lokal został otwarty. Najstarsi bywalcy twierdzą, że "jeszcze przed wojną".
- Wszyscy klienci Adrii doskonale się znają. Niektórzy tak są ze sobą zżyci, że odwiedzają się w szpitalu albo wspomagają finansowo, jak się komuś gorzej powodzi - mówi Celina Markwiok, kierowniczka Adrii, z gliwicką gastronomią związana od 1957 roku. - Niestety, spotykamy się w tym gronie i w tym miejscu po raz ostatni - wzdycha.
Adria została zamknięta we wtorek wieczorem na wniosek Wspólnoty Mieszkaniowej, która jest administratorem budynku.
Przyczyną były skargi mieszkańców, którzy nie chcieli mieszkać w sąsiedztwie lokalu.
Rozgoryczeni klienci nie mogą pogodzić się z tą decyzją. - Przecież na całym świecie są restauracje, kluby i piwiarnie, które mieszczą się w budynkach mieszkalnych i jakoś nikomu to nie przeszkadza - żałuje pan Leszek, emerytowany górnik, który dzień bez wizyty w Adrii uznaje za stracony. - To nie jest jakaś tam speluna. Bywali tu i doktorzy, i znani muzycy.
Bywalcem Adrii był też Stanisław Ptak, śpiewak operetkowy, który zawsze zamawiał podgrzewaną wódkę. - Nieraz te ściany rozbrzmiewały ariami - wspomina pan Leszek.
Najstarszym bywalcem Adrii jest pan Jan, emerytowany ślusarz. - Mój ojciec wspominał, że już za Niemca tutaj była restauracja. Ja sam zacząłem tu chodzić za bajtla, w latach 50. To była taka śląska tradycja, tzw. schopenbier. W każdą niedzielę po mszy całymi rodzinami szło się na tzw. poranne piwo. Oczywiście ja dostawałem oranżadę. Potem to już lata leciały, a ja ciągle w Adrii - wspomina z nostalgią pan Jan. - I dokąd ja teraz pójdę? - pyta.
- W zeszłym roku jakbym coś przeczuwał i kupiłem sobie wędkę. Będę teraz siedział nad wodą, może jakoś bez Adrii wytrzymam - mówi pan Leszek.
- Wszyscy klienci Adrii doskonale się znają. Niektórzy tak są ze sobą zżyci, że odwiedzają się w szpitalu albo wspomagają finansowo, jak się komuś gorzej powodzi - mówi Celina Markwiok, kierowniczka Adrii, z gliwicką gastronomią związana od 1957 roku. - Niestety, spotykamy się w tym gronie i w tym miejscu po raz ostatni - wzdycha.
Adria została zamknięta we wtorek wieczorem na wniosek Wspólnoty Mieszkaniowej, która jest administratorem budynku.
Przyczyną były skargi mieszkańców, którzy nie chcieli mieszkać w sąsiedztwie lokalu.
Rozgoryczeni klienci nie mogą pogodzić się z tą decyzją. - Przecież na całym świecie są restauracje, kluby i piwiarnie, które mieszczą się w budynkach mieszkalnych i jakoś nikomu to nie przeszkadza - żałuje pan Leszek, emerytowany górnik, który dzień bez wizyty w Adrii uznaje za stracony. - To nie jest jakaś tam speluna. Bywali tu i doktorzy, i znani muzycy.
Bywalcem Adrii był też Stanisław Ptak, śpiewak operetkowy, który zawsze zamawiał podgrzewaną wódkę. - Nieraz te ściany rozbrzmiewały ariami - wspomina pan Leszek.
Najstarszym bywalcem Adrii jest pan Jan, emerytowany ślusarz. - Mój ojciec wspominał, że już za Niemca tutaj była restauracja. Ja sam zacząłem tu chodzić za bajtla, w latach 50. To była taka śląska tradycja, tzw. schopenbier. W każdą niedzielę po mszy całymi rodzinami szło się na tzw. poranne piwo. Oczywiście ja dostawałem oranżadę. Potem to już lata leciały, a ja ciągle w Adrii - wspomina z nostalgią pan Jan. - I dokąd ja teraz pójdę? - pyta.
- W zeszłym roku jakbym coś przeczuwał i kupiłem sobie wędkę. Będę teraz siedział nad wodą, może jakoś bez Adrii wytrzymam - mówi pan Leszek.
Gazeta Wyborcza
Jacek Madeja