Dodaj szyszkę do brzeczki... Browar w Tychach
09.10.2004
Kiedyś był stukot toczonych beczek, rżenie koni i śląskie przekleństwa. Dziś pracuje się spokojniej. Po dawnych tyskich piwowarach pozostały stuletnie budynki i klimat.
Tychy to nie tylko wielkie blokowisko, które najlepiej ominąć szerokim łukiem. Na skraju miasta stoją obiekty, które powstały na długo przed przybyciem socjalistycznych architektów. To właśnie tu powstaje słynne tyskie piwo.
A zaczęło się na początku XVII w., kiedy książę pszczyński Zygfryd von Promnitz uruchomił w malutkiej wsi Tychy browar. W długiej parterowej chacie ustawił miedziany kocioł i słodownię. Interesu pilnował wynajęty piwowar i jego pomocnik słodownik. Z czasem obok powstała gorzelnia, magazyny na chmiel i zboża (jęczmień na piwo, żyto na gorzałkę), a nawet bednarnia, czyli fabryczka beczek.
W XIX w. browar zaczął podupadać. Dawna świetność powróciła po 1861 r., kiedy interesem zainteresował się kolejny książę pszczyński Jan Henryk XI z dynastii Hochbergów. Do browaru wstawiono maszynę parową, a kilkanaście lat później warzelnie zaczęły oświetlać elektryczne żarówki. To, co zbudował Jan Henryk XI, przetrwało do dziś.
Z przewodnikiem Wojciechem Kantorem najpierw idziemy do budynku, z którego wyrasta wieżyczka z zegarem pokryta czerwonym klinkierem - siedziba dyrekcji. Pod zegarem data budowy: 1905 r.
Zanim pójdziemy do warzelni, przewodnik wskazuje ręką trzy wysokie kominy z dziwnymi zwieńczeniami. - To kominy wentylacyjne. Komuniści zabronili umieszczać na etykietkach koronę, godło von Hochbergów. Na jej miejscu pojawiły się właśnie kominy.
W budynku warzelni uderza mocny, nieprzyjemny zapach. - To pachnie brzeczka - wyjaśnia przewodnik. - Roztwór słodu i wody, który podgrzewa się w kadziach do 75 st. C, słód zaś to odpowiednio przygotowane i zmielone ziarno jęczmienia. Brzeczkę w kadziach miesza się z chmielem. Kiedyś wsypywano całe szyszki, dziś stosuje się granulat.
Po chwili znajdujemy się w starej warzelni. Mam wrażenie, że cofnąłem się w czasie. - W tym miejscu niewiele się zmieniło - tłumaczy przewodnik. W sali stoją cztery olbrzymie, miedziane kadzie, przy każdej kilkadziesiąt zaworów i pokręteł. Obok bakelitowa tablica z przełącznikami i pokrętłami. Na ścianach biało-niebieska glazura, a na filarach kafle z płaskorzeźbami kwiatów chmielu i kłosów jęczmienia. Nad kadziami napis: "Wybudowano podczas wojny 1915-1917". - Tutaj ciągle powstaje piwo - mówi Kantor. Nie wierzę. Przewodnik otwiera drzwiczki jednej z kadzi - w starym zbiorniku leży drugi, nowoczesny.
Teraz schodzimy do piwnic fermentacyjnych. Tu do schłodzonej brzeczki dodaje się drożdży, dzięki którym w roztworze pojawia się alkohol. Potem piwo musi leżakować. Cały proces warzenia trwa kilkadziesiąt dni. Kiedyś piwo dojrzewało w wannach, dziś w zamkniętych zbiornikach.
Na dziedzińcu podchodzimy do małej chatki. - Tu pracował główny piwowar. Jego zadaniem była kontrola piwa, musiał spróbować z każdej beczki. Dlatego w chatce nie ma schodów - śmieje się Kantor.
Koło chatki piwowara stoi piętrowa willa, w której mieszkał mistrz browarniany Juliusz MĂĽller, dyrektor browaru. Willę, tak jak kiedyś, otacza park. Obok znajdują się stare piwnice, w których przechowywano piwo - beczki okładano lodem. Lód się topił i pracownicy brodzili w lodowatej wodzie.
W drodze do rozlewni mijamy browarniany dworzec kolejowy (kiedyś pociągiem dowożono tu pracowników), stare stajnie, bednarnię, smolarnię i tzw. familoki, czyli domy dla pracowników browaru. W rozlewni słychać brzęk szkła. Z balkonika obserwujemy, jak w dole suną po taśmie dziesiątki tysięcy butelek i puszek. Przyjemnie pachnie piwem.
Na koniec idziemy do browarnianej knajpki. Wojciech Kantor podaje mi pełny kufel. - Prosto z beczki, lepszego nigdzie pan nie dostanie.
Można zwiedzać we wtorki, czwartki i soboty, przedtem trzeba zadzwonić: (0-32) 227 29 33 lub 327 84 15. Zwiedzanie z przewodnikiem jest bezpłatne i trwa ok. półtorej godziny
A zaczęło się na początku XVII w., kiedy książę pszczyński Zygfryd von Promnitz uruchomił w malutkiej wsi Tychy browar. W długiej parterowej chacie ustawił miedziany kocioł i słodownię. Interesu pilnował wynajęty piwowar i jego pomocnik słodownik. Z czasem obok powstała gorzelnia, magazyny na chmiel i zboża (jęczmień na piwo, żyto na gorzałkę), a nawet bednarnia, czyli fabryczka beczek.
W XIX w. browar zaczął podupadać. Dawna świetność powróciła po 1861 r., kiedy interesem zainteresował się kolejny książę pszczyński Jan Henryk XI z dynastii Hochbergów. Do browaru wstawiono maszynę parową, a kilkanaście lat później warzelnie zaczęły oświetlać elektryczne żarówki. To, co zbudował Jan Henryk XI, przetrwało do dziś.
Z przewodnikiem Wojciechem Kantorem najpierw idziemy do budynku, z którego wyrasta wieżyczka z zegarem pokryta czerwonym klinkierem - siedziba dyrekcji. Pod zegarem data budowy: 1905 r.
Zanim pójdziemy do warzelni, przewodnik wskazuje ręką trzy wysokie kominy z dziwnymi zwieńczeniami. - To kominy wentylacyjne. Komuniści zabronili umieszczać na etykietkach koronę, godło von Hochbergów. Na jej miejscu pojawiły się właśnie kominy.
W budynku warzelni uderza mocny, nieprzyjemny zapach. - To pachnie brzeczka - wyjaśnia przewodnik. - Roztwór słodu i wody, który podgrzewa się w kadziach do 75 st. C, słód zaś to odpowiednio przygotowane i zmielone ziarno jęczmienia. Brzeczkę w kadziach miesza się z chmielem. Kiedyś wsypywano całe szyszki, dziś stosuje się granulat.
Po chwili znajdujemy się w starej warzelni. Mam wrażenie, że cofnąłem się w czasie. - W tym miejscu niewiele się zmieniło - tłumaczy przewodnik. W sali stoją cztery olbrzymie, miedziane kadzie, przy każdej kilkadziesiąt zaworów i pokręteł. Obok bakelitowa tablica z przełącznikami i pokrętłami. Na ścianach biało-niebieska glazura, a na filarach kafle z płaskorzeźbami kwiatów chmielu i kłosów jęczmienia. Nad kadziami napis: "Wybudowano podczas wojny 1915-1917". - Tutaj ciągle powstaje piwo - mówi Kantor. Nie wierzę. Przewodnik otwiera drzwiczki jednej z kadzi - w starym zbiorniku leży drugi, nowoczesny.
Teraz schodzimy do piwnic fermentacyjnych. Tu do schłodzonej brzeczki dodaje się drożdży, dzięki którym w roztworze pojawia się alkohol. Potem piwo musi leżakować. Cały proces warzenia trwa kilkadziesiąt dni. Kiedyś piwo dojrzewało w wannach, dziś w zamkniętych zbiornikach.
Na dziedzińcu podchodzimy do małej chatki. - Tu pracował główny piwowar. Jego zadaniem była kontrola piwa, musiał spróbować z każdej beczki. Dlatego w chatce nie ma schodów - śmieje się Kantor.
Koło chatki piwowara stoi piętrowa willa, w której mieszkał mistrz browarniany Juliusz MĂĽller, dyrektor browaru. Willę, tak jak kiedyś, otacza park. Obok znajdują się stare piwnice, w których przechowywano piwo - beczki okładano lodem. Lód się topił i pracownicy brodzili w lodowatej wodzie.
W drodze do rozlewni mijamy browarniany dworzec kolejowy (kiedyś pociągiem dowożono tu pracowników), stare stajnie, bednarnię, smolarnię i tzw. familoki, czyli domy dla pracowników browaru. W rozlewni słychać brzęk szkła. Z balkonika obserwujemy, jak w dole suną po taśmie dziesiątki tysięcy butelek i puszek. Przyjemnie pachnie piwem.
Na koniec idziemy do browarnianej knajpki. Wojciech Kantor podaje mi pełny kufel. - Prosto z beczki, lepszego nigdzie pan nie dostanie.
Można zwiedzać we wtorki, czwartki i soboty, przedtem trzeba zadzwonić: (0-32) 227 29 33 lub 327 84 15. Zwiedzanie z przewodnikiem jest bezpłatne i trwa ok. półtorej godziny
Gazeta Wyborcza
Bartosz T. Wieliński